Nie każdy wie, że dobry start to dobry dzień! Najważniejszy jest dobry poranek – taki trochę slow, żeby był spokojny czas, aby się rozpędzić. To dla mnie taki moment jak dla sportowca przed startem – rozciąganie, koncentracja, skupienie, oddech.
Moją ulubioną porą dnia jest poranek
Najbardziej lubię te weekendowe, bo w tygodniu wstaję wcześnie i po krótkiej porannej toalecie wychodzę do pracy – wystarcza mi na to 15 minut. Gdybym jednak rozpoczynała pracę w mojej publicznej korporacji później, albo miała zadaniowy czas pracy, albo w ogóle była totalnym freelancerem, na pewno celebrowałabym tak każdy poranek, a nie tylko w dni wolne od stawiania się w pracy na 7.00.
Lubię powoli się rozpędzić – spokojnie wypić kawę, popatrzeć przez okno, przejrzeć kalendarz i zaplanować dzień – ułożyć w głowie myśli, skorygować lub uzupełnić swoją listę zadań, przejrzeć Internety lub poczytać książkę (w ekstremalnych przypadkach spędzam czas z książką i kawą w łóżku).
Lubię poranki wolne od zgiełku, gdy jest cisza w domu i słyszę swoje myśli. Wszyscy jeszcze śpią, a ja mam czas pobyć sama ze sobą. Lubię być sama ze sobą, w ciszy. Jeszcze bardziej lubię te poranki w naszym letnim działkowym domku, gdy ciszę umilają ptaki, koty i inne wiejskie odgłosy a ja siedzę na werandzie lub na schodkach z kubkiem gorącej kawy. Siedzę i myślę.
W tygodniu jednak wolę pospać, zwłaszcza, że będąc typowym skowronkiem żyjącym wśród sów nie mam możliwości pójścia wcześniej spać. Dlatego każda minuta snu jest dla mnie taka ważna. Nie mam mowy, abym zostawiła coś „na rano”, bo wiem doskonale, ze rano nie dam rady wstać wcześniej.
Lubię też wszystkie chwile, gdy jestem sama w domu
To chyba dlatego, że bardzo potrzebuję ciszy i spokoju aby się wysoko skoncentrować na tym, co robię – na pisaniu, na gotowaniu, na sprzątaniu. Cisza mnie koi i uspokaja – niezależnie od pory dnia.
Czasem moją ulubioną porą dnia są wieczory
Gdy Młoda zechce się położyć o ludzkiej dla mnie porze i wtedy mogę położyć się razem z nią – gadamy, śmiejemy się, pokazujemy sobie różne rzeczy, przytulamy się i mówimy sobie bardzo ważne rzeczy. Uczę Ją także ostatnio ćwiczenia wdzięczności – to bardzo ważny wieczorny rytuał. Jeszcze rok, półtora roku temu zasypałam z Nią każdego wieczora – czytałam na dobranoc. To był czas, który w 100% poświęcałam skupiając się na naszej Córeczce i nawet wtedy, gdy musiałam później jeszcze wstać i coś zrobić, rzadko odmawiałam Jej tego, by się z nią położyć, poczytać, przytulić.
Wieczorny rytuał zasypiania wygląda podobnie i u nas. Bajka na dobranoc musi być, a potem jedną karmię, a drugą głaszczę po główce i po chwili obydwie odpływają w objęcia Morfeusza 🙂
A dzisiaj już po rytuałach czy jeszcze przed? Nasza Młoda to kładła się po 22.00 i czasem „czytałam” z pamięci póki nie zasnęłam sama 🙂 Kurcze, tak z perspektywy czasu to czasem mnie to meczyło jednak. Chciałam się położyć z książką we własnym łóżku, bez gadania, przygniatania kończynami itp. teraz – czerpię z tego ile mogę. Bo sądzę że już wkrótce odejdzie ta część dnia bezpowrotnie (nastolatki wolą chyba zasypiać same)
Jak tak czytam te wszystkie teksty zainspirowane przez Magdę, to zaczyna mi się wydawać, że każda pora dnia ma swój urok, ważne żeby zmienić podejście. 🙂 Od jutra pracuję nad tym, żeby polubić całe 24 godziny z doby. 😀
Dokładnie 🙂 Ja wolę wieczory, ale to właśnie poranki najbardziej przeżywam w trybie slow 🙂 Świetne teksty powstały z okazji link party 🙂
Też lubię chwile jak jestem sama, ale nie za długo 🙂
Kasiu ja też kocham ciszę. W ciąży tak jakoś mi się zmieniło. Dotychczas kochałam muzykę. Musiałam mieć ją wszędzie. W drodze do pracy, w pracy. W domu zawsze coś tam w lapie grało. A w ciąży… zakochałam się w ciszy ii tylko odgłosy życia poza ścianą albo w naszych czterech ścianach 🙂
ja tylko w ciszy jestem w stanie efektywnie pracować – muzyka tylko dla relaksu i dopoczynku, przy czym jak słucham muzyki to raczej nie robię niczego takiego, co zmniejszałoby moją uważność na słuchane treści ….