W tym tygodniu pozostanę w temacie poranków. W poniedziałek pisałam o tym, jak się zorganizować rano w dość krótkim czasie, z naciskiem na to, że kluczem do sukcesu jest zmaksymalizowanie działań wieczorem, aby nic na rano nie zostawiać – nic oprócz tych niezbędnych spraw. Pisałam wówczas również, że mam ten komfort, że Młoda jest już niewymagająca porannego transportu i w sumie moje poranki wyglądają na co dzień jak przed 10 i wcześniej laty. Tak jest na tygodniu – czyli w dni robocze, gdzie jedynym porannym rytuałem jest wyszorowanie zębów.
Co innego w weekend. W weekend lubię powoli i leniwie (o ile nie mam nic do rannego załatwiania i nie pracuję, ale nawet jeśli coś mam albo prowadzę jakieś szkolenie wstaję na tyle wcześnie, aby zaznać uroku cichego poranka). Niezależnie, czy jesteśmy w Domu miejskim czy wiejskim, weekendowe poranki wyglądają tak samo. Przeważnie wstaję pomiędzy 7 a 9 – z tolerancją do godziny.
1. Pierwsze kroki kieruję do łazienki i od razu myję zęby – potrafię to robić również w nocy, albo po umyciu pójść jeszcze spać. Mycie zębów tuż po przebudzeniu to podstawa. Traktuję to rytualnie, nie ma odstępstwa i poświęcam na to sporo czasu.
2. Idę do kuchni i nastawiam wodę na kawę. Od razu nasypuje kawę (prosto z puszki, „na oko” odliczając ilością potrząśnięć – żartuję – nie liczę, po prostu oceniam z góry czy wystarczająco już nasypałam) do ulubionego kubka (na zdjęciu). Dosypuje od razu odpowiednią ilość cukru.
3. Zakładam szlafrok – jak nie muszę, to nie przebieram się z piżamy. Piżama jest dla mnie symbolem slow life i braku jakiegokolwiek „muszę”, „trzeba”, „śpieszy mi się”.
4. Zalewam kawę – 3/4 kubka gorącej wody. Resztę dopełniam zimną, aby kawa była od razu do picia. Pierwszy łyk musi trafić na czyste zęby i posmak pasty – to mi daje poczucie obudzenia się i ten moment lubię najbardziej.
5. Kontemplacja poranka – przybiera różne formy. Po pierwsze najważniejsze jest to, że jest cicho (CISZA TO dla mnie PODSTAWA), jestem sama z sobą, mam czas dla siebie i nikt absolutnie niczego ode mnie nie chce. I czasem to trwa aż 2-3 godziny. Kontemplacja odbywa się poprzez: siedzenie i gapienie się w okno / przez balkon (w mieście) albo na drzewa, kwiatki i ptaszki (na wsi), albo poprzez powrót do łóżka i czytanie książki, albo poprzez surfowanie w sieci i pracę kreatywnie twórczą (bądź odtwórczą – w zależności co jest do zrobienia – rytuał tylko miejski), rozwiązywanie krzyżówek – wiejski rytuał, w mieście nie mamy nawet żadnych krzyżówek w domu. Czasem także oglądam program ogrodniczy „Maja w ogrodzie”. Jak Młoda była mniejsza i katowała od rana bajki, marzyłam o możliwości oglądania telewizji śniadaniowej. Teraz, gdy jest możliwość, wcale mnie do tego nie ciągnie.
Śniadanie jem dopiero, gdy wstaną pozostali domownicy. Wtedy również dopiero zajmuję się jakimiś bieżącymi sprawami (zmywanie, sprzątanie, pranie, zakupy – wcześniej egoistycznie korzystam z czasu tylko dla siebie). Lubię lekkie śniadania – koktajl z mleka i bananów, jakiś kęs ciastka, owsiankę z wiórkami kokosowymi, borówkami albo malinami a ewentualnie z suszoną żurawiną. W niedzielę na śniadanie Mąż serwuje jajka na miękko (dzięki zakupionej maszynie do gotowania jajek On ma ulubione śniadanie, którego ja nigdy nie potrafiłam dobrze zrobić – ugotowanie w sposób tradycyjny jajek na miękko to jakaś sztuka nie do opanowania przeze mnie). Po śniadaniu lubię sobie jeszcze poczytać, albo posiedzieć. Jednym słowem – powoli kontemplować dalej codzienność.
Nie jestem osobą fizyczną – ćwiczącą (co nie oznacza, że nie zażywam ruchu). Marzy mi się ciągle joga, ale z rożnych przyczyn nie zabieram się za jej praktykowanie na poważnie. Czasem mi się zdarzy pomedytować, albo odczynić jogowy rytuał „powitanie słońca”.
A dla Was co jest największym / najważniejszym rytuałem?
Maszynkę do jajek też trzeba opanować – nie jest idealna bo i jajka są różne 😉
A rytuały – ja codziennie rano wstaję przed domownikami też korzystam z czasu TYLKO dla siebie – piszę dziennik, gapię się w okno, robię cokolwiek – byleby sprawiało mi przyjemność. Potem cały dzień w hałasie z żywymi maluchami jest dla mnie łatwiejszy 😀