Piszę ten post tylko po to, żeby móc wziąć udział w linkowaniu Magdy z Save the Magic Moments.
To moje subiektywne spojrzenie na kulturę. Magda zainspirowała mnie do przeanalizowania mojego kulturalnego życia. Myślałam więc kilka dni i oto moje wnioski. Subiektywne. Nie jestem kulturalna. Wolę być cool. Czy kultura jest cool? Nie wiem, bo jest gdzieś obok mojego życia. Czy ja jestem cool? jestem. Nawet bez kultury.
(Bez hejtu).
Nigdy się nie zastanawiałam w sumie nad definicją kultury ani nad tym, na ile z tą kulturą mam do czynienia codziennie czy od święta.
Być może wynika to z faktu, że jestem dość niezależna i nie robię ani nie zachowuję się na pokaz. Moje zderzenia z kulturą nie wynikają też za bardzo z tradycji rodzinnych czy z zainteresowań. Mam wrażenie, że jest to gdzieś obok, w żaden sposób nie dotyka żadnej sfery mojego życia, bo nie mam takiej potrzeby. Nigdy, przenigdy nie miałam pędu, aby kupować też dzieła sztuki – obce są mi emocje z zakresu przedstawionych np. w filmie „Vinci”. Zastanowiłam się jednak, jak dużo w budżecie domowym mogłabym przeznaczyć na kulturę i stwierdzam, że max 5% pensji.
Myśląc o kulturze jawią mi się:
obrazy, rzeźby, architektura, kino, teatr, opera, balet, filharmonia, koncerty, książki (wiersze, wybitni autorzy, ambitne teksty filozoficzne), rauty, bankiety, wernisaże, ludzie kultury (mecenasi, aktorzy, pisarze i poeci, malarze, działacze itd.).
Ja + kultura = ….
Mam wrażenie, że największy mój związek z kulturą miał miejsce, gdy przygotowywałam dokumenty do pozyskania dotacji na jedną z inicjatywy Miasta Lublin – uruchomienie Piwnicy pod Fortuną.
Ach, no i lubię czytać książki. O tak, to bardzo lubię. Jestem nałogowcem (dlatego jak mam dużo pracy to sobie wydzielam czas na czytanie albo po prostu wystrzegam się tego. Jestem jak alkoholik, który pije, aż wszystko wypije. Ja czytam, aż skończę). Wydaję na to bardzo dużo pieniędzy – chociaż szczerze mówiąc – ostatnio sobie sama zabroniłam, jak zaczęłam prowadzić zapiski wydatków i zobaczyłam, ile potrafię wydać na książki. Tworzę sobie listy i przekazuję znajomym i rodzinie przed urodzinami.
W pewnym okresie swojego życia sporo chodziłam do kina – wiecie, chodzi o randki. No i nie było innej możliwości, aby zobaczyć film. A jak się widziało film, to było o czym pomówić ze znajomymi na przewie czy na jakiejś imprezie. To samo dotyczyło kupowania i słuchania kaset magnetofonowych oraz później płyt (płyty były bardzo drogie, więc nie mogłam sobie pozwolić na ich częste kupowanie). Był też czas, gdy mój Dziadziuś dostawał od związku emerytów bilety do teatru Osterwy w Lublinie – to były naprawdę płodne scenicznie lata i bywaliśmy z Mężem na każdej nowej sztuce. Trwało to dobrych kilka lat i uważałam to za szczyt bywania w tamtych czasach.
Dorastałam w czasach „przed internetem” – teraz kupuję tylko płyty ukochanych wykonawców, a w zasadzie jednego zespołu Happysad. Jakiś czas temu kupiłam sobie też bardziej z pobudek sentymentalnych składankę Leonarda Cohena (w zasadzie, mogę sobie słuchać na youtube, ale! w domowym zestawie kina brzmi znacznie ciekawiej, lepiej, pełniej). Płyty dostaję też od znajomych w prezencie. Do kina chodzę bardzo rzadko, tym rzadziej z Mężem – częściej są to wypady z przyjaciółką po to, by spędzić trochę czasu razem. W teatrze – nie pamiętam kiedy byłam. Prawdziwym teatrze. Czasem z Przyjaciółka korzystamy z możliwości obejrzenia przyjezdnej sztuki w centrum kongresowym. Dawno nie byłam również na żadnym koncercie.
Moje spotkania z kulturą, a raczej ze sztuką, są obecnie powodowane tym, że moja bratowa Zuzanna Zubek-Gańska jest kuratorem w Galerii Gardzienice, gdzie wystawia znakomitości w zakresie malarstwa, rzeźby, fotografii (i pewnie innych, których nie potrafię nazwać). Dostajemy wówczas zaproszenia na wernisaże (to dzięki Zuzie skumałam, że wernisaż to otwarcie wystawy) i spotykam się tam podziwiając dzieła z innymi znajomymi, rodziną oraz obcymi ludźmi, słuchając bardzo często historii ich autorów, a także – mogąc ich poznać. Związek mojego brata niewątpliwie wpłynął w dużym stopniu na to, że bywam – przed Zuzą chyba nie miałam okazji zwiedzać galerii sztuki (no chyba, że mówimy o galeriach z pamiątkami na staromiejskich rynkach – to tak, nawet mam kilka ulubionych). Ale żeby podziwiać tam jakąś sztukę? E, poza kręgiem moich zainteresowań. Nie zawsze też, to muszę przyznać, rozumiem to, co akurat podziwiam – jak już wspominałam, nie jestem zbyt obyta w temacie.
Koncerty są w moim mieście rzadkością, ale już w Lublinie zdarzają się częściej i nawet dość ciekawe oraz stają się spektakularnymi wydarzeniami (głównie za sprawą Arena Lublin).
Nie bywam w muzeach – chociaż ostatnio miałam okazję odbyć wycieczkę po Lublinie w ramach przygotowywania dokumentacji zdjęciowej z realizacji projektu. Widziałam kilka ciekawych rzeczy, o których nie miałam dotychczas pojęcia. Jako trener biznesu jeżdżę często po Polsce i prowadzę szkolenia (głównie w dużych miastach) – ponieważ popołudniami nie bardzo mam się czym zajmować, zamiast leżeć przed TV w hotelu staram się dowiedzieć czegoś o mieście, w którym jestem. Tym sposobem zwiedzałam muzea w Łodzi, Poznaniu, Gdyni, Wrocławiu. Do Warszawy dojeżdżam na bieżąco, wiec nie mam okazji, bo zawsze śpieszę się na powrotny pociąg – chociaż mam wielką ochotę.
Chcesz wiedzieć, dlaczego tak jest?
Bo mieszkając w Polsce Wschodniej i pracując na państwowej posadzie, mając rodzinę, kredyt i opłaty a także nastolatkę w domu – naprawdę trudno wykrzesać środki na kulturalne życie. Powiecie – to Twój wybór. I wiecie co – macie rację. Mój. Tak samo jak to, że kupię dziecku a sobie nie, że zrezygnuję z fryzjera co miesiąc, z manikiurzystki, z kosmetyczki, z nowych ubrań i książek, z jogi. Obywam się swobodnie bez kultury w swoim życiu i NIE CZUJĘ SIĘ GORSZA ANI INNA.
Tak naprawdę poza książką do czytania (a przecież jest biblioteka, znajomi, przyjaciele – można się wymieniać, pożyczać) kultura w ogóle nie jest mi do życia potrzebna. Nie interesuje mnie podobnie jak zajęcia fitnes i nowe seriale w TV. Koncert czy teatr (nawet w pojedynkę) to jakieś 60-80 zł. Rodzinne wyjście do kina (3 osoby) to jakieś 50-100 zł (zależy od kina i rodzaju filmu 2D/3D, konieczności płacenia za parking po 3 zł/h, zaopatrzenia w popcorny itp). Filmy oglądam w domu, naprawdę bardzo rzadko, głównie z Mężem. Jeśli miałabym w wolnym czasie wybrać co chcę robić, na pewno sprawy związane z kulturą nie byłyby na czołowym miejscu. Poza czytaniem oczywiście.
Kontrolując domowy budżet nie mam nawet kolumny KULTURA w spisie wydatków – to dowodzi również, że nie jest ona dla mnie ważna, niemniej naprawdę nie uważam się jakaś gorsza. Każdy ma jakieś priorytety. Zakładając budżet na kulturę w wysokości 5% wydatków miesięcznych – mam do dyspozycji ok. 100 zł. Częściej korzysta z tego Młoda, bo gdzieś wychodzi z koleżankami – jeśli nie – ja wolę przeznaczyć tą kwotę na coś innego.
Będę bardziej kulturalna? Nie. Z całej kultury najbardziej pasuje mi cool. Wolę być bardziej cool.
PS. Wyobraźcie sobie, że to mój 100 post! 100 postów w niecały rok!
Oj Kasia, nie wiedziałam, że stworzyłaś wpis specjalnie dla mnie 🙂 Czuję się wyróżniona. No niestety KULTURA kojarzy się z bywaniem. Bywaniem w pompatycznym, sztywnym towarzystwie, które często nie wiadomo czym się zachwyca. Kultura jest dla bogatych. Ale kultura to też książka, czasopismo, film. Te ostatnie też oglądam w domu 🙂 znacznie częściej. Choć przyznam, że kiedy w kinie przez rok była promocja 2 bilety w cenie 1 chadzaliśmy dość często. To też fotografia 🙂 którą kocham. W życiu nie byłam na wernisażu. Muzea zaliczałam zwiedzając odległe krainy 🙂 A w teatrze najwięcej bywałam w czasach liceum, bo bilet kosztował mnie 10 zł! Teraz chodzę raz na dwa lata. Cena 80 zł/os przy dobrych wiatrach niestety mnie poraża. Więc tak górnolotna sztuka nie dla mnie, ale uważam, że sztuka otacza nas wszędzie. A to, że nie chadzam w małej czarnej i szpilce i zamiast filharmonii wolę poskakać przy Beyonce nie czyni mnie mniej kulturalną 🙂 Ani Ciebie!
Buzia
ps. Kasia na blogu dziś mała niespodzianka 🙂 4U 🙂